Czy kobieta w podróży ma się czego bać

Kiedy o podróży zaczyna mówić para, pytają ich: - To kiedy ruszacie?
Gdy mówię ja, słyszę: - Czy ty się nie boisz?
Kiedy na lotnisko odwożą grupę znajomych, pytają: - Czy na pewno wszystko wzięliście?
Gdy odwożą mnie, słyszę: - Czy na pewno się nie boisz?
Kiedy z podróży wraca facet, pytają go: - I jak było?
A kiedy wracam ja, słyszę: - A   c z y  t y  s i ę  n i e  b a ł a ś ?
Owszem, za pierwszym razem bałam się jak cholera i w noc przed wylotem nie spałam w ogóle. Był to najzwyczajniejszy strach przed nowym. Z czasem zastąpiła go zdrowa obawa dotycząca konkretnych punktów podróży, np. tego, czy jechać w jakieś miejsce, czy jest to jednak zbyt ryzykowne? Dziś kalkuluję wszystko na chłodno: nie mam zamiaru wpakować się w kłopoty, bo chcę zobaczyć jeszcze kawał świata. Muszę mieć pomysł na wyjście awaryjne z każdej sytuacji i pamiętać, że będę sobie z nią radzić sama.

Na pierwszy rzut oka może to rzeczywiście nie wygląda najlepiej...

IMG 6496
...ale czy naprawdę ktoś pomyśli przez chwilę, że ci panowie mogą być groźni???

Nie mam zaufania do ludzi, którzy się nie boją. Ja nie bałam się raz – przed wyjazdem do Afryki. Wybrałam się tam z koleżanką. Kiedy dojechałyśmy nocnym autobusem z Mombasy do Nairobi, zignorowałyśmy ostrzeżenia kierowcy i miejscowych, żeby nie wychodzić z dworca, póki całkiem się nie rozjaśni. Nairobi to miasto spod ciemnej gwiazdy, określane często mianem „Nairoberry”. Wydawało nam się, że jesteśmy sprytniejsze, bo niezaczepiane dotarłyśmy do głównej ulicy pełnej neonów i wystaw butików. Nachyliłam się zawiązać sznurówkę i wtedy ich zobaczyłam. To był taki wredny ułamek sekundy, kiedy zrozumiałam, że już ich widziałam, że przyszli za nami z dworca, że za chwilę  t o  się wydarzy, ale jest już za późno, żeby cokolwiek zrobić. W starciu z kilkoma silnymi mężczyznami z nożami nie miałyśmy szans. Napad nie jest fajny; to nie oszustwo, wyłudzenie pieniędzy ani kradzież kieszonkowa, o których prędzej czy później się zapomina. Napad ograbia boleśnie nie tylko z gotówki i przedmiotów, ale przede wszystkim z poczucia bezpieczeństwa. Tamtego ranka w Nairobi całą moją wiarę w dobro świata diabli wzięli. Przez kilka kolejnych lat nie wychylałam głowy poza bezpieczną Europę i minęło wiele lat zanim potrafiłam podejść do tego racjonalnie.

Dziś w sumie jestem tym panom wdzięczna, bo dostałam od nich bardzo cenną lekcję: jeśli będę się zachowywać rozsądnie, nic złego mi się nie stanie. Oczywiście mogę mieć pecha i znaleźć się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie, ale to samo może przytrafić mi się w Polsce. Pełnego bezpieczeństwa nie zapewni mi nigdzie nikt. Dlatego gdy ktoś mnie pyta:
- No, a czy ty się nie boisz?
Odpowiadam: - Równie dobrze możesz mnie zapytać, czy nie boję się żyć w Polsce?
Cała tajemnica tkwi w tym, żeby się dowiedzieć, co można, a czego nie powinno się robić w różnych miejscach świata i nie przenosić wszędzie zachowań z Europy oczekując, że będzie ok.

A skąd to wiedzieć?

90 proc. informacji znajdziesz w przewodniku - szczególnie starannie czytaj ramki „uwaga” czy „kobieta w podróży”.
9 procent poznasz na miejscu obserwując zachowanie kobiet i słuchając miejscowych, którzy ostrzegą cię nawet niepytani. Co prawda na te rady trzeba nałożyć pewien filtr, bo w wielu miejscach za niebezpieczne dla kobiety bez męskiego ramienia będzie uzane niemal wszystko - słuchamy więc tylko ostrzeżeń przed konkretnymi zachowaniami ogólne puszczając mimo uszu. Przykład: nie wierzyłam, kiedy powtarzano mi, że Peru jest niebezpieczne (słusznie), ale gdy kolejne osoby kazały mi nie chodzić między dworcem autobusowym i przystanią pormową w mieście Puno nad jeziorem Titicaca, grzecznie brałam rikszę. Okolica rzeczywiście była nieciekawa, a bezpieczeństwo w postaci rikszy kosztowało równowartość 2-3 zł. Inny przykład: po Indiach jeździłam pociągami najniższej klasy sypialnianej sleeper, ale kiedy kilka osób poradziło mi, żeby na popularnej trasie z Varanasi do Agry kupić bilet na droższą, tak zrobiłam. Może zbyt się przejęłam, a może coś jednak było na rzeczy, bo rano konduktor poprosił wszystkich zachodnich pasażerów, żeby podpisali się w rubryczce: „bagaż ok”. Zawsze, kiedy nie umiem ocenić sytuacji, wybieram opcję bardziej zachowawczą.

I tu dochodzimy do źródła wiedzy numer trzy. Pozostały jeden procent to doświadczenie, nabranie pewności siebie w nowych sytuacjach, nie kozakowanie i szanowanie miejscowych obyczajów. W każdej sytuacji jakiej nie znasz lepiej wyjść na zbyt tradycyjną niż na zbyt nowoczesną.

IMG 8525
Marokańskie wariacje na temat tradycji i nowoczesności

Wiele osób radzi, żeby zaufać intuicji i jeśli coś wydaje się nie tak - nie robić tego. Też tak radziłam przez lata, ale dziś mam do niej ograniczone zaufanie. Większość takich sytuacji jest bardzo oczywistych, np. wejść w tę pustą uliczkę, czy nie? Dać się zaprosić temu podpitemu panu, czy go zignorować? Włóczyć się po nocy, czy wziąć taksówkę? Tu nie trzeba intuicji, wystarczy trochę rozumu. Jednak pozostałe są ocenianiem ludzi po wyglądzie: unikamy osiłków z tatuażami i w opiętych tiszertach wybierając zamiast nich eleganckich panów w średnim wieku w garniturach. Sama tak robiłam, dopóki nie zatrzymałam takiego eleganckiego pana jadąc autostopem z Bułgarii do Turcji. Był grzeczny, szarmancki i zabawiał mnie rozmową na temat wejścia Turcji do UE. Było miło póki nie zapadły ciemności, bo wraz z nimi panu zachciało się końskich zalotów. Był to jedyny taki przypadek w historii mojego jeżdżenia stopem.

Na koniec: stopem jeżdżę sporo – zdarzyło mi się nawet po Iranie, Kurdystanie i w Boliwii. Lubię wspólne taksówki, nocne autobusy i pociągi w klasie, jaką podróżują miejscowi. Chodzę też sama po górach i po islandzkim interiorze, śpię u przygodnie poznanych ludzi, jadam z ich stołu i bawię się na ich weselach.
Odkąd nabrałam rozumu po incydencie w Nairobi nigdy nie przytrafiło mi się nic złego.